
Metal Hammer 12/2014
SPIS TREŚCI
ZGRZYT
Jesienny wysyp płytowych nowości...
potrafi przytłoczyć. Na rynek trafiają dziesiątki jeśli nie setki nowych wydawnictw, w różnych formatach i postaciach: tradycyjnych płyt CD, winyli, w wersjach elektronicznych a nawet – co ostatnio modne – na kasetach. Jak spośród tej mnogości dźwięków wyodrębnić te najbardziej wartościowe, jak w ogóle dotrzeć do informacji, że ten czy inny wykonawca wydaje właśnie swój nowy materiał? Dziś w dobie Internetu wydaje się to przecież prostsze niż kiedykolwiek ale czy tak jest naprawdę? Chyba nie... Zalewa nas ogromne twórcze tsunami, w którym każdy przekonuje, że to jego sztuka, jego muzyka jest tą najlepszą, najprawdziwszą, najbardziej wartą uwagi.
Wierzę, że Czytelnicy Metal Hammera dzięki naszemu magazynowi potrafią w tym oceanie muzycznych nowości znaleźć więcej niż inni. Wierzę, że dziesiątki płyt które przesłuchujemy co miesiąc i które później dla Was opisujemy stanowią bazę, na której możecie się oprzeć w swoich muzycznych poszukiwaniach i sądach. Inaczej żmudna i często mrówcza praca naszych dziennikarzy nie miałaby chyba sensu.
A w najnowszym wydaniu, jak zwykle zmierzyliśmy się z różnorodnymi tematami: fanów rocka z pewnością zainteresuje artykuł o Foo Fighters ale też i rozmowa z Arkiem Jakubikiem, który właśnie wydał nową, doskonałą płytę Dr Misio. Ci, którzy lubią mierzyć się z jeszcze mocniejszym brzmieniem przychylnie spojrzą na wywiady z Primordial, Electric Wizard, Bloodbath czy Meshuggah. Przygotowaliśmy dla Was też coś z około muzycznych tematów; pierwsza część wywiadu z Krzysztofem Brankowskim czy wizyta w studiu tatuażu muzyków Frontside to tylko niektóre z nich.
Darek Świtała
ALBUM MIESIĄCA
NIGHTINGALE
Retribution
(Inside Out)
Po wydaniu przed siedmiu laty rewelacyjnego „White Darkness” czekałem na jego następcę z ogromną niecierpliwością. Czas płynął, a wraz z jego upływem można było zwątpić, czy siódmy album Nightingale kiedykolwiek stanie się faktem. Skutkiem tego straciłem czujność, zagapiłem się wręcz niewybaczalnie i niemalże przemocą musiałem „wyrywać” „Retribution” spod ciętego pióra (klawiatury?) red. Krzywińskiego (dzięki, Maciek, za odstąpienie tejże recenzji). W efekcie zamiast rzeczowej porcji krytyki będziecie musieli zderzyć się z falą tak słodkiego, że aż mdlącego potoku słów, na swoje wytłumaczenie mam jednak dość mocny argument: „Retribution” to album znakomity. Dojrzały, pełen… muzyki, a nie przypadkowych dźwięków stanowiących jej substytut, przemyślany. I będący bezpośrednią kontynuacją „Invisible” i „White Darkness”. Ktokolwiek więc oczekiwał na podtrzymanie obranego na tychże krążkach kierunku, ten powinien poczuć się w pełni ukontentowany, bo choć Dan Swanö i jego nieco mniej znany brat, Dag, bywają nieprzewidywalni (ręka do góry, kto pamięta wizjonerski Pan-Thy-Monium?), to tym razem nie zdecydowali się na rewolucję, ani nawet na ewolucję. Żadnych stylistycznych wolt. Za to raz jeszcze zestawienie hard rocka i AOR (w dużym uproszczeniu - komercyjnego rocka z silnym piętnem lat 80. dla słuchaczy o guście już wyrobionym), z dotknięciem progresji i dyskretnej przebojowości. To wręcz zaskakujące, że przy użyciu tak skromnych środków wyrazu i w oparciu o motywy wydawałoby się, że proste i oczywiste (o której to prostocie i oczywistości sam Dan wypowiedział się, że niełatwo tworzy się takie konstrukcje), udało się szwedzkiemu kwartetowi nagrać materiał tak wciągający, pogodny, czarujący i… piękny. Emanujący spokojem, kojący i refleksyjny. Każda spośród dziesięciu kompozycji uwodzi bezpretensjonalnym charakterem, każda posiada też wyraziste piętno odróżniające ją od pozostałych. Wszystkie natomiast są starannie wyważone, dalekie od taniego efekciarstwa i zbędnego kombinowania. Żadnej polirytmii, żadnych nerwowych wtrętów ukrytych na drugim planie, a zamiast muzycznej matematyki dźwiękowy raj dla humanistów i poszukiwaczy emocji. Przekłada się to na zaledwie umiarkowany przester gitar, sporo wtrąceń akustycznych, wyrazistą, ale rozważną pracę sekcji rytmicznej, rasowe, ale jednak oszczędne solówki (świetna choćby w „27 (Curse Or Coincidence?”) oraz na całą masę podbarwionych organowo klawiszowych brzmień, za które odpowiadają obaj bracia Swanö. No i jak to jest zaśpiewane… Głos Dana brzmi dojrzale jak nigdy dotąd. Jego czystą barwą głosu zachwycałem się od momentu, gdy wraz z Edge Of Sanity w sposób mistrzowski i prawdziwie przejmujący zaśpiewał „Blood Of My Enemies” z repertuaru Manowar (to wykonanie znajdziecie na albumie „The Spectral Sorrows” z roku 1993), ale tym razem przeszedł sam siebie i zaprezentował się wręcz… szlachetnie. I niezwykle sugestywnie. Na tle trzymającej równy poziom całości trudno wyróżnić którąkolwiek kompozycję, ale już teraz widzę następców genialnie zapadającego w pamięć „Reasons” z poprzedniego krążka. Podobny potencjał posiada dynamiczny „Forevermore”, wyciszony „Lucifer’s Lament” (przepiękne partie gitary akustycznej) czy zróżnicowany „27 (Curse Or Coincidence?)” z doskonałą wręcz partią pianina (skojarzenie z nastrojem filmu „The Piano” mile widziane). Ale czy można czegokolwiek odmówić kompozycjom „On Stolen Wings”, „Chasing The Storm Away” czy „The Maze”? Zdecydowanie nie. Nawet najbardziej stonowany i delikatny „Divided I Fall”, choć w pewien sposób ckliwy, nie da się zaliczyć do kompozycji banalnych. Całości dopełnia dopieszczone, pełne i naturalne brzmienie; można stwierdzić, że dźwięki te zostały wręcz otulone w ciepły i przyjemny sound, a Dan na znakomity efekt przekuł całe dotychczasowe doświadczenie realizatorskie. Podobnie Travis Smith wykazał się w swojej sferze działań artystycznych, czego owocem jest wyśmienita okładka świetnie korespondująca z muzyką. W ciągu kilku dni przesłuchałem ten album dobrych trzydzieści razy i jestem już pewien, że to jedna z tych płyt, dla których warto szanować recenzenckie „piątki”. I trudno też wyobrazić sobie bardziej gustowną odskocznię od dźwięków agresywnych i brutalnych. Przynajmniej raz na jakiś czas dobrze tak odskoczyć, zwolnić tempo, wyciszyć się i zamyślić… Piękna muzyka na nerwowe czasy.
Rafał Monastyrski