
Metal Hammer 2/2015
SPIS TREŚCI
ZGRZYT
Queen...
… to legenda wciąż żywa, bo koncerty Queen z Adamem Lambertem, który staje się z każdym występem coraz bardziej podobny do Freddie'go Mercury'ego to prawdziwe, rockowe misterium. W lutym odwiedzą nasz kraj dając jedyny koncert w krakowskiej Arenie i będzie to produkcja jakiej dawno u nas nie było – ściana LED, potężna, asymetryczna scena, oryginalne nagłośnienie i efekty specjalne – to wszystko dostarczy do Krakowa aż osiemnaście tirów!
W numerze także wywiad z innym, słynącym z widowiskowych koncertów artystą – King Diamond jak zwykle barwnie opowiada, bez problemów przeskakując od tematów związanych z kosmosem do tych związanych z renesansem płyty winylowej.
Nie zabrakło też mocnych tematów: dużo miejsca poświęciliśmy nowym płytom Marduk, Napalm Death i The Crown. Wszystkie porywają! Podobnie zresztą jak produkcja naszego rodzimego Hate, wydana jednak pod skrzydłami Napalm Records.
Korzystając z noworocznego zamieszania przepytaliśmy też przedstawicieli polskiej klasyki; Wojtek Hoffmann opowiedział nam ambitnych planach Turbo, zaś Piotr Luczyk zdradził sensacyjne wręcz wieści związane z obsadą mikrofonu w Kat.
Dzieje się sporo i wygląda na to, że ten 2015 rok będzie bardziej niż udany dla naszej ukochanej muzyki.
Darek Świtała
ALBUM MIESIĄCA
VENOM
From The Very Depths
(Spinefarm)
Jakie to zabawne! Namnożyło się ostatnio dziwolągów spod znaku post-black metalu, hipsterskiego black metalu, black metalu podszytego intelektualną głębią… jak zwał, tak zwał. W każdym razie powrót ojców chrzestnych black metalu, z dziadkiem (pięćdziesiątka stuknęła mu w końcu już dwa lata temu) Cronosem na czele, z nowym, czternastym już w dyskografii krążkiem, wystarczył, by pokazać nieudolnym eksperymentatorom, gdzie ich miejsce w szeregu. I wskazać, gdzie tak naprawdę tkwi istota gatunku, bo na „From The Very Depths” szatańskie trio zdaje się dotykać samego piekła. Nieważne zresztą, czy nazwiemy te dźwięki black metalem, heavy metalem czy też czarnym rock’n’rollem, ważne, że drzemie w tych wykonaniach pewna naturalna siła, wściekłość, wulgarność i brud. Czytelność, prostota, a nawet przewidywalność, co nie jest jednak równoznaczne z aranżacyjną nieudolnością czy monotonną łupaniną na jedną modłę. Każdy spośród czternastu kawałków (w tym intro i instrumentalny przerywnik) napiętnowany jest wieloletnim doświadczeniem, każdy dość wyraźnie wyróżnia się wśród pozostałych. Jeżeli do tego dodać jak zawsze wyjątkowe w swej wulgarności partie wokalne Cronosa, jego też autorstwa sążniste i smoliste popisy na basie (genialnie wręcz wyeksponowane), do tego garść intensywnych riffów wykrzesanych przez Rage’a, a także oczywiste, a jednak trafiające w punkt partie bębnów Danté’go, refleksja nasuwa się tylko jedna: królowie czarnego rock’n’rolla powrócili! Powrócili i nie zamierzają smęcić, nurzać się w oparach autodestrukcji, mizantropii i bólu, wszak to rock’n’roll. Żywioł i szaleństwo. Ogień! W ostatnich latach trochę go brakowało na rock/metalowej scenie, nic też dziwnego, że w „The Death Of Rock’n’Roll” Cronos wieszczy jego śmierć. Z drugiej strony sam sobie zaprzecza muzycznie, bo numer ten to właśnie czystej krwi brudny rock’n’roll na wysokich obrotach. Hipsterzy, słuchajcie i uczcie się. Żywiołowych uderzeń zafundował tu Venom znacznie więcej. Wręcz fenomenalnie prezentuje się motoryczny „Rise” o wybitnie koncertowym charakterze, niemniej niszcząco wybrzmiewa „Long Haired Punks”, gdzie basowe brzęczenie pięknie przechodzi w riffowe cięcie, kojarząc się w pewnym stopniu z „Armageddon Death Squad” Impaled Nazarene. Wściekłe, mega-energetyczne strzały to jedno, drugie oblicze albumu mocno przeorane jest butem miażdżącego, ołowianego wręcz ciężaru. Tenże doskwiera wręcz boleśnie w stutonowym „Crucified” (z małą chwilą na oddech w postaci wyciszenia ratującego przez kompletnym zgnieceniem), w motoryczno-ciężarowych „Wings Of Valkyrie” (solo z wokalnym obłąkaniem w tle stanowi niewątpliwą jego ozdobę) i „Stigmata Satanas”. W smolisto-kleistym wydaniu kości gruchocze w „Smoke” pełnym „przypalonych” motywów nacechowanych narkotyczną atmosferą, z kolei w „Temptation” w formie riffów specyficznie bagiennych o prymat walczy z riffami rwanymi, zaskakująco precyzyjnymi i mechanicznymi. To jednak nadal nie wszystko, bo wstęp i zakończenie betonowego, zwalistego, pełnego dźwięków wybrzmiewających dostojnie i do końca „Evil Law” jako żywo przypomina Metallikę, kawałek tytułowy brud świetnie łączy z błyskotliwymi solówkami, „Grinding Teeth” to zestawienie marszowego bicia z huraganowymi, hałaśliwymi atakami, „Mepistopheles” natomiast to i skandowane zwrotki, i riffy o rock’n’rollowym charakterze w refrenach, i wreszcie stateczny fragment służący jako podkład pod rasowe solo. Wszystkie elementy – ciężar, brud, szaleńczy pęd, motoryka – kipią i wrą, buzują i eksplodują, sprowadzając na właściwe tory cały gatunek. Tu nie ma miejsca na umartwianie się, a tym bardziej na jakiekolwiek kolaboracje z gatunkami, które z czarnym metalem stoją w jawnej sprzeczności. Techno, alternatywa, pop? Nie dziękujemy. Punk, stary heavy metal, rock’n’roll? Owszem, jak najbardziej, w końcu to na ich podwalinach między innymi właśnie Venom black metal zbudował od podstaw, składniki nurzając w sosie z piekła rodem. A teraz powraca z dźwiękami z naprawdę głębokich otchłani, fanom nie pozostawiając żadnego wyboru. A zatem… Lay down your soul to the gods rock’n’roll!
Rafał Monastyrski