powrót do listy
powrót do listy
2019-04-24
Metal Hammer 4/2019
KAT, Mystifier, Virgin Snatch, Misery Index, Rpwl, Hunter, Popiół, Tim Bowness, Diabolical, Grand Magus, Warfis, Lion Shepherd, Eluveitie, In The Woods, Blindead, Doombringer, Ravenger
SPIS TREŚCI
Zgrzyt 3
Hard Fax 4
Kat 8
Mystifier 12
Virgin Snatch 14
Misery Index 16
RPWL 18
Hunter 20
Popiół 22
Tim Bowness 24
Diabolical 26
Grand Magus 28
Warfist 30
Na Zachód Od Metalu 32
Lion Shepherd 69
Eluveitie 65
In The Woods 63
Blindead 61
90 Z 90. 57
Album Miesiąca 56
Recenzje 55
Doombringer 47
Ravenger 45
Gruzja 43
Book Zapłać 42
Die Young 41
ZGRZYT
Polska scena metalowa ma się dobrze, a może nawet lepiej niż kiedykolwiek. Jakby wbrew temu, co serwują nam ogólnopolskie media zapatrzone w miałki pop a nawet disco polo. W polskim podziemiu tętni życie – a kolejne zespoły wspinają się na artystyczne wyżyny. To zjawisko widać wyraźnie w ostatnich wydaniach Metal Hammera. Także w tym najnowszym polecamy Wam wywiady z ciekawymi, naszym zdaniem, zespołami – po pierwsze KAT & Roman Kostrzewski z bardzo udaną płytą „Popiór”, po drugie Hunter, po trzecie Blindead a dalej jeszcze; Virgin Snatch, Popiół, Warfist, Gruzja i Doombringer. Pół numeru wypełnione wybornym metalem z Polski...
Oczywiście zagraniczne kamandy nie pozostają nam dłużne; udane płyty Misery Index, Mistifier, Grand Magus, Eluveitie czy In The Woods podsumowaliśmy wywiadami. A w środku numeru kwietniowego znajdziecie o wiele więcej!
Darek Świtała
Oczywiście zagraniczne kamandy nie pozostają nam dłużne; udane płyty Misery Index, Mistifier, Grand Magus, Eluveitie czy In The Woods podsumowaliśmy wywiadami. A w środku numeru kwietniowego znajdziecie o wiele więcej!
Darek Świtała
ALBUM MIESIĄCA
BATTLE BEAST
No More Hollywood Endings
(Nuclear Blast)
Czasami zdarza mi się zastanawiać, w jakim kierunku poszła dziś muzyka metalowa. Wydawałoby się, że główna istota, pewne meritum tego gatunku muzyki tkwi w jego ciężarze, energii oraz zadziorności. Tymczasem zdarzają się wykonawcy oraz albumy, które mimo, iż są określane jako „metalowe”, to jednak próżno na nich szukać wspomnianych przeze mnie elementów. I co gorsza, zdarza się tym zespołom tracić swą tożsamość na rzecz kiczowatości, czy wręcz jarmarczności. Na przykład taki ukraiński Sunrise mógłby sobie być spokojnie puszczany w radiu Vox FM, a niektóre kawałki Visions Of Atlantis mogłyby trafić do niedzielnego „Koncertu Życzeń” na TV Silesia.
Skąd taka dygresja na sam początek? Otóż niektórzy pewnie by postawili Battle Beast w jednej linii z wymienionymi powyżej wykonawcami. Byłoby to jednak dużym błędem. Ale po kolei. Nie ulega wątpliwości, że muzyka Finów, mimo, iż w jakiś tam sposób jest oparta na klasycznym heavy metalu (z power metalowymi elementami), to jednak inspiruje się popem (głównie tym z lat osiemdziesiątych) oraz muzyką taneczną (tu głównie kłaniają się lata dziewięćdziesiąte). Z takiej mieszanki mogą wyjść dwie opcje. Albo totalna katastrofa, albo coś całkiem nietuzinkowego. W przypadku „No More Hollywood Endings” mamy do czynienia z tą drugą opcją.
Należy wspomnieć, że jest to drugi album Battle Beast wydany po wykluczeniu z zespołu jego długoletniego lidera oraz jedynego autora muzyki Antona Kabanena. Wbrew pozorom „rozwód” ten obu stronom wyszedł na dobre. Battle Beast zyskało dzięki temu pewne odświeżenie swego stylu i możliwość wprowadzania do swej muzyki własnych pomysłów, Anton za to świetnie sobie poczyna ze swoim projektem o nazwie Beast In Black. Nie jest to nowa sytuacja, gdy z jednego dobrego zespołu powstają dwa.
Dywagacji byłoby na tyle, przejdźmy zatem do zawartości muzycznej. Rozpoczynający „Unbroken” początkowo może kojarzyć się nieco z twórczością Nightwish. Refren, to zaś typowy pop sięgający swym klimatem co najmniej trzy dekady wstecz. W utworze tytułowym dostajemy partie, które mogą przywodzić klimaty folkowe oraz lekko orientalną atmosferę. Odwołania do symfonicznego power metalu znajdziemy za to w kawałku „Eden” (kolejny refren, od którego ciężko się uwolnić). Na listy przebojów idealnie nadawałyby się także takie kawałki, jak „Endless Summer”, „Unfairy Tales” (w latach osiemdziesiątych byłby to murowany hit) czy „The Golden Hordes”. Ten ostatni ma wpleciony bardzo ciekawy, dyskotekowy motyw. Obrana przez grupę estetyka mogłaby razić swą pretensjonalnością oraz nadmierną cukierkowatością, jednak wbrew pozorom, tak się nie dzieje.
Podsumowując, „No More Hollywood Endings” to porcja naprawdę solidnej i przebojowej muzyki. A czy to jeszcze jest metal? Szczerze, mam to tam, gdzie jelito znajduje swe ujście, a plecy tracą swą szlachetną nazwę. Bardzo udana płyta.
Bartek Kuczak
No More Hollywood Endings
(Nuclear Blast)
Czasami zdarza mi się zastanawiać, w jakim kierunku poszła dziś muzyka metalowa. Wydawałoby się, że główna istota, pewne meritum tego gatunku muzyki tkwi w jego ciężarze, energii oraz zadziorności. Tymczasem zdarzają się wykonawcy oraz albumy, które mimo, iż są określane jako „metalowe”, to jednak próżno na nich szukać wspomnianych przeze mnie elementów. I co gorsza, zdarza się tym zespołom tracić swą tożsamość na rzecz kiczowatości, czy wręcz jarmarczności. Na przykład taki ukraiński Sunrise mógłby sobie być spokojnie puszczany w radiu Vox FM, a niektóre kawałki Visions Of Atlantis mogłyby trafić do niedzielnego „Koncertu Życzeń” na TV Silesia.
Skąd taka dygresja na sam początek? Otóż niektórzy pewnie by postawili Battle Beast w jednej linii z wymienionymi powyżej wykonawcami. Byłoby to jednak dużym błędem. Ale po kolei. Nie ulega wątpliwości, że muzyka Finów, mimo, iż w jakiś tam sposób jest oparta na klasycznym heavy metalu (z power metalowymi elementami), to jednak inspiruje się popem (głównie tym z lat osiemdziesiątych) oraz muzyką taneczną (tu głównie kłaniają się lata dziewięćdziesiąte). Z takiej mieszanki mogą wyjść dwie opcje. Albo totalna katastrofa, albo coś całkiem nietuzinkowego. W przypadku „No More Hollywood Endings” mamy do czynienia z tą drugą opcją.
Należy wspomnieć, że jest to drugi album Battle Beast wydany po wykluczeniu z zespołu jego długoletniego lidera oraz jedynego autora muzyki Antona Kabanena. Wbrew pozorom „rozwód” ten obu stronom wyszedł na dobre. Battle Beast zyskało dzięki temu pewne odświeżenie swego stylu i możliwość wprowadzania do swej muzyki własnych pomysłów, Anton za to świetnie sobie poczyna ze swoim projektem o nazwie Beast In Black. Nie jest to nowa sytuacja, gdy z jednego dobrego zespołu powstają dwa.
Dywagacji byłoby na tyle, przejdźmy zatem do zawartości muzycznej. Rozpoczynający „Unbroken” początkowo może kojarzyć się nieco z twórczością Nightwish. Refren, to zaś typowy pop sięgający swym klimatem co najmniej trzy dekady wstecz. W utworze tytułowym dostajemy partie, które mogą przywodzić klimaty folkowe oraz lekko orientalną atmosferę. Odwołania do symfonicznego power metalu znajdziemy za to w kawałku „Eden” (kolejny refren, od którego ciężko się uwolnić). Na listy przebojów idealnie nadawałyby się także takie kawałki, jak „Endless Summer”, „Unfairy Tales” (w latach osiemdziesiątych byłby to murowany hit) czy „The Golden Hordes”. Ten ostatni ma wpleciony bardzo ciekawy, dyskotekowy motyw. Obrana przez grupę estetyka mogłaby razić swą pretensjonalnością oraz nadmierną cukierkowatością, jednak wbrew pozorom, tak się nie dzieje.
Podsumowując, „No More Hollywood Endings” to porcja naprawdę solidnej i przebojowej muzyki. A czy to jeszcze jest metal? Szczerze, mam to tam, gdzie jelito znajduje swe ujście, a plecy tracą swą szlachetną nazwę. Bardzo udana płyta.
Bartek Kuczak