powrót do listy
powrót do listy
2019-05-22
Metal Hammer 5/2019
Whitesnake, Samael, Diamond Head, Battle Beast, New Years Day, Shinedown, Motley Crue, Danko Jones, Kampfar, Per Wiberg, A Forest Of Stars, Devil Master, Rome, Mass Inasnity, Tankograd, Laster, Fallujah, Usurper, Gaahls Wyrd, Tronos, Iced Earth, Savage Messiah, Vltimas, Saint Vitus, Pristine, Enforcer
SPIS TREŚCI
Zgrzyt 3
Hard Fax 4
Whitesnake 8
Samael 12
Diamond Head 14
Battle Beast 16
New Years Day 18
Shinedown 19
Motley Crue 20
Danko Jones 22
Kampfar 24
Per Wiberg 26
A Forest Of Stars 28
Devil Master 30
Rome 32
Mass Inasnity 33
Tankograd 34
Laster 43
Fallujah 44
Usurper 46
Gaahls Wyrd 48
Tronos 50
Iced Earth 52
Savage Messiah 54
Vltimas 56
Saint Vitus 58
Pristine 60
Enforcer 62
Album Miesiąca 65
Recenzje 66
90 Z 90. 72
Book Zapłać 73
Die Young 74
ZGRZYT
Is This Love...
czy jest ktoś, kto nie zna choć kilku dźwięków tego utworu? Nie sądzę... Każdy z nas musiał je słyszeć; na domówce u seksownej koleżanki, w samochodzie; jadąc z rodzicami na wakacje, w sklepie pędząc w tłumie ku okazyjnym wyprzedażom... Whitesnake, dzięki swojej płycie z 1987 roku (z której pochodzi wspomniany utwór), wpisał się na zawsze w popkulturę. I być może dlatego David Coverdale może dziś, w roku 2019, nagrywać dalej płyty z muzyką jaką lubi i na jaką ma ochotę? A, że kocha hard rocka, to najnowszy album Białego Węża, zatytułowany „Flash And Blood” przynosi właśnie taką muzykę – bez kompromisów, bez silenia się na modne brzmienia i – trochę niestety – bez poszukiwań. Ale chyba dobrze, bo ta płyta spełnia oczekiwania tych, którzy tak naprawdę na nią czekają. To po prostu rzetelny, hard rockowy album. Z kilkoma utworami, które mają szansę na dłużej wpisać się w muzyczną klasykę. Choćby takim – nomen omen – „Sands Of Time”.
Darek Świtała
czy jest ktoś, kto nie zna choć kilku dźwięków tego utworu? Nie sądzę... Każdy z nas musiał je słyszeć; na domówce u seksownej koleżanki, w samochodzie; jadąc z rodzicami na wakacje, w sklepie pędząc w tłumie ku okazyjnym wyprzedażom... Whitesnake, dzięki swojej płycie z 1987 roku (z której pochodzi wspomniany utwór), wpisał się na zawsze w popkulturę. I być może dlatego David Coverdale może dziś, w roku 2019, nagrywać dalej płyty z muzyką jaką lubi i na jaką ma ochotę? A, że kocha hard rocka, to najnowszy album Białego Węża, zatytułowany „Flash And Blood” przynosi właśnie taką muzykę – bez kompromisów, bez silenia się na modne brzmienia i – trochę niestety – bez poszukiwań. Ale chyba dobrze, bo ta płyta spełnia oczekiwania tych, którzy tak naprawdę na nią czekają. To po prostu rzetelny, hard rockowy album. Z kilkoma utworami, które mają szansę na dłużej wpisać się w muzyczną klasykę. Choćby takim – nomen omen – „Sands Of Time”.
Darek Świtała
ALBUM MIESIĄCA
ENFORCER
Zenith
(Nuclear Blast)
Zanim przejdziemy do meritum, pozwolicie, że tradycyjnie będzie trochę dygresji oraz zwyczajnego marudzenia. Trudno, musicie to przeżyć. O ruchu zwanym New Wave Of Traditional Heavy Metal mówi się już od kilku lat. Skupia on młode zespoły, które postanowiły tworzyć muzykę stylistycznie nawiązującą do najlepszych wzorców tradycyjnego heavy metalu rodem z lat osiemdziesiątych. Pewnie teraz wielu z Was zakrzyknie: „chłopie, czego Ty się tu chcesz czepiać?!” Pozornie mielibyście rację. Bo czyż nie jest czymś chwalebnym próba tchnięcia nowego życia w tak zacny gatunek, jak klasyczny heavy metal? Oczywiście, że tak. Jednak jako osoba, która od pewnego czasu bardzo wnikliwie obserwuje cały ten ruch, coraz częściej mam wrażenie, iż zaczyna on konsumować swój własny ogon. Kapel wpisujących się w ten nurt mamy sporo i wciąż powstają nowe, jednak ilość nie idzie w parze z jakością. Kolejne zespoły przypominają raczej produkty seryjnie schodzące z taśmy jakiejś fabryki w Chinach. Wyglądają tak samo, grają tak samo, nawet w wywiadach udzielają dosłownie tych samych wypowiedzi...
Żeby jednak nie było, że tylko narzekam, to muszę przyznać, że owa fala na scenę metalową parę perełek przyniosła. Jedną z nich jest szwedzki Enforcer. Ekipa ta, od samego początku dowodzona przez charyzmatycznego wokalistę i multiinstrumentalistę Olofa Wikstrandta, już dawno weszła w metalowy mainstream. Co warto w tym miejscu zaznaczyć, udało się to bez przesadnej ingerencji w uprawianą stylistykę.
Co by nie mówić, Olof we wspomnianej ramie porusza się dość swobodnie i nic nie robi na oślep. By opisać muzyczną zawartość piątego wydawnictwa Enforcer posłużę się pewną nietypową metaforą. Przypuszczam, że przygody Asterixa i Obelixa kojarzy każdy. W kreskówce (oraz komiksie) tej występowała postać czarownika Panoramixa. Miał on magiczny kociołek, w którym tworzył swe magiczne mikstury. Zatem chcąc z owego kociołka wyczarować album „Zenith”, musimy tam wrzucić w pierwszej kolejności sporą ilość pierwotnego heavy metalu. Najlepiej tego wyrastającego wprost z hardrockowych korzeni. Czyli po prostu niech to będzie New Wave of British Heavy Metal w formie uprawianej przez Saxon, wczesny Iron Maiden czy Diamond Head. Ale to dopiero początek mikstury. Trochę mroku tu nie zaszkodzi, a wręcz doda tej muzyce odpowiedniego kolorytu. Zatem kolejnym ważnym składnikiem jest odrobina stylistyki Mercyful Fate. Następnie dwie szczypty zadziorności, ale takiej beztroskiej. Takiej, jaką znajdziemy na pierwszych dwóch albumach wesołej kompanii zwanej Mötley Crüe. I wreszcie najważniejszy składnik, mianowicie przebojowość bezpośrednio nawiązująca do klimatów, w których w drugiej połowie lat osiemdziesiątych poruszali się Scorpionsi. Zarówno w wydaniu dynamicznym, pełnym energii, jak i w tym balladowym, nieco bardziej romantycznym.
Sama ta mieszanina nie daje jeszcze nic. Potrzeba odpowiedniego czarownika, by dobrał odpowiednie proporcje oraz użył odpowiednich zaklęć. W rolę tego czarownika wcielił się Olof. Używając swego talentu oraz zmysłu kompozytorskiego potrafił wyczarować na przykład takie perełki, jak pełen dynamizmu i energii, otwierający album „Die For The Devil”, niepokojący „Zenith Of The Black Sun”, przebojowy „Tforever We Worship TheDark”, a z drugiej strony przepiękną balladę „Regrets”. A to tylko niektóre tytuły zasługujące na uwagę.
Proponuję zatem zanurzyć się w magię najnowszego dzieła Enforcer. Warto!
Bartek Kuczak
Zenith
(Nuclear Blast)
Zanim przejdziemy do meritum, pozwolicie, że tradycyjnie będzie trochę dygresji oraz zwyczajnego marudzenia. Trudno, musicie to przeżyć. O ruchu zwanym New Wave Of Traditional Heavy Metal mówi się już od kilku lat. Skupia on młode zespoły, które postanowiły tworzyć muzykę stylistycznie nawiązującą do najlepszych wzorców tradycyjnego heavy metalu rodem z lat osiemdziesiątych. Pewnie teraz wielu z Was zakrzyknie: „chłopie, czego Ty się tu chcesz czepiać?!” Pozornie mielibyście rację. Bo czyż nie jest czymś chwalebnym próba tchnięcia nowego życia w tak zacny gatunek, jak klasyczny heavy metal? Oczywiście, że tak. Jednak jako osoba, która od pewnego czasu bardzo wnikliwie obserwuje cały ten ruch, coraz częściej mam wrażenie, iż zaczyna on konsumować swój własny ogon. Kapel wpisujących się w ten nurt mamy sporo i wciąż powstają nowe, jednak ilość nie idzie w parze z jakością. Kolejne zespoły przypominają raczej produkty seryjnie schodzące z taśmy jakiejś fabryki w Chinach. Wyglądają tak samo, grają tak samo, nawet w wywiadach udzielają dosłownie tych samych wypowiedzi...
Żeby jednak nie było, że tylko narzekam, to muszę przyznać, że owa fala na scenę metalową parę perełek przyniosła. Jedną z nich jest szwedzki Enforcer. Ekipa ta, od samego początku dowodzona przez charyzmatycznego wokalistę i multiinstrumentalistę Olofa Wikstrandta, już dawno weszła w metalowy mainstream. Co warto w tym miejscu zaznaczyć, udało się to bez przesadnej ingerencji w uprawianą stylistykę.
Co by nie mówić, Olof we wspomnianej ramie porusza się dość swobodnie i nic nie robi na oślep. By opisać muzyczną zawartość piątego wydawnictwa Enforcer posłużę się pewną nietypową metaforą. Przypuszczam, że przygody Asterixa i Obelixa kojarzy każdy. W kreskówce (oraz komiksie) tej występowała postać czarownika Panoramixa. Miał on magiczny kociołek, w którym tworzył swe magiczne mikstury. Zatem chcąc z owego kociołka wyczarować album „Zenith”, musimy tam wrzucić w pierwszej kolejności sporą ilość pierwotnego heavy metalu. Najlepiej tego wyrastającego wprost z hardrockowych korzeni. Czyli po prostu niech to będzie New Wave of British Heavy Metal w formie uprawianej przez Saxon, wczesny Iron Maiden czy Diamond Head. Ale to dopiero początek mikstury. Trochę mroku tu nie zaszkodzi, a wręcz doda tej muzyce odpowiedniego kolorytu. Zatem kolejnym ważnym składnikiem jest odrobina stylistyki Mercyful Fate. Następnie dwie szczypty zadziorności, ale takiej beztroskiej. Takiej, jaką znajdziemy na pierwszych dwóch albumach wesołej kompanii zwanej Mötley Crüe. I wreszcie najważniejszy składnik, mianowicie przebojowość bezpośrednio nawiązująca do klimatów, w których w drugiej połowie lat osiemdziesiątych poruszali się Scorpionsi. Zarówno w wydaniu dynamicznym, pełnym energii, jak i w tym balladowym, nieco bardziej romantycznym.
Sama ta mieszanina nie daje jeszcze nic. Potrzeba odpowiedniego czarownika, by dobrał odpowiednie proporcje oraz użył odpowiednich zaklęć. W rolę tego czarownika wcielił się Olof. Używając swego talentu oraz zmysłu kompozytorskiego potrafił wyczarować na przykład takie perełki, jak pełen dynamizmu i energii, otwierający album „Die For The Devil”, niepokojący „Zenith Of The Black Sun”, przebojowy „Tforever We Worship TheDark”, a z drugiej strony przepiękną balladę „Regrets”. A to tylko niektóre tytuły zasługujące na uwagę.
Proponuję zatem zanurzyć się w magię najnowszego dzieła Enforcer. Warto!
Bartek Kuczak