powrót do listy
powrót do listy
2020-05-19

Metal Hammer 5/2020
Pearl Jam, Triptykon, Judas Priest, Testament, Dool, Paradise Lost, Beneath The Massacre, Villagers Of Ioannina City, Spirit Adrift, Wilczyca, Ad Infinitum, Thanatos, Weresoul, Heaven Shall Burn, Wailin Storms, Polaris, Carach Angren, Kari Rueslatten, Skillet, Axel Rudi Pell
Darek Świtała
SPIS TREŚCI
Zgrzyt 3
Hard Fax 4
Pearl Jam 8
Triptykon 14
Judas Priest 16
Testament 18
Dool 20
Paradise Lost 22
Beneath The Massacre 24
Villagers Of Ioannina City 26
Spirit Adrift 28
Wilczyca 30
Midnight 32
Na Zachód Od Metalu 34
Ad Infinitum 43
Thanatos 44
Weresoul 46
Heaven Shall Burn 48
Wailin Storms 50
Polaris 52
Carach Angren 54
Kari Rueslatten 56
Skillet 57
Axel Rudi Pell 58
Medico Peste 60
Album Miesiąca 62
Recenzje 63
Epicentrum 67
Za Progiem 68
Book Zapłać 70
Odgruzowani 72
Zafoceni 73
Die Young 74
ZGRZYT
Nowy album Pearl Jam okazał się być – pewnie przypadkowo – płytą bardzo na czasie. Zespół nie po raz pierwszy porusza tematy związane z degradacją naszej planety i szeroko pojętą ochroną środowiska. Ten artystyczny manifest Pearl Jam przychodzi niejako za późno – epidemia COVID-19 przez wielu interpretowana jest przecież jako ostrzeżenie, które daje nam natura...
Jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, że przed nami historyczne koncertowe lato – tylu koncertów nie było w Polsce jeszcze nigdy. W tej chwili lato dalej zapowiada się jako historyczne, ale z diametralnie innego powodu – w czerwcu nie odbędzie się prawdopodobnie ani jeden z zapowiadanych koncertów. I jak tu cokolwiek planować? Lepiej żyć z dnia na dzień.
Dlatego na najbliższe dni proponujemy Wam lekturę nowego Metal Hammera. W nim, jak zwykle, sporo wywiadów, a część z nich porusza już temat obecnej sytuacji w muzycznym świecie, który szczególnie mocno został dotknięty epidemią. Muzycy nie mogą przecież koncertować, a to przecież ich główny sposób zarabiania na prozaiczny życiowy chleb.
Miejmy nadzieję, że za miesiąc spotkamy się już w bardziej sprzyjających okolicznościach.
Życzę Wam zdrowia!
Jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, że przed nami historyczne koncertowe lato – tylu koncertów nie było w Polsce jeszcze nigdy. W tej chwili lato dalej zapowiada się jako historyczne, ale z diametralnie innego powodu – w czerwcu nie odbędzie się prawdopodobnie ani jeden z zapowiadanych koncertów. I jak tu cokolwiek planować? Lepiej żyć z dnia na dzień.
Dlatego na najbliższe dni proponujemy Wam lekturę nowego Metal Hammera. W nim, jak zwykle, sporo wywiadów, a część z nich porusza już temat obecnej sytuacji w muzycznym świecie, który szczególnie mocno został dotknięty epidemią. Muzycy nie mogą przecież koncertować, a to przecież ich główny sposób zarabiania na prozaiczny życiowy chleb.
Miejmy nadzieję, że za miesiąc spotkamy się już w bardziej sprzyjających okolicznościach.
Życzę Wam zdrowia!
Darek Świtała
ALBUM MIESIĄCA
PEARL JAM
Gigaton
(Universal)
Jedenasta płyta Pearl Jam – trwający 57 minut "Gigaton" – zaskakuje. Być może to najbardziej artystyczne dzieło w ich karierze, a jeśli nie, to od czasów "No Code" z 1996 roku. Będące pierwszym singlem, funkowe "Dance Of The Clairvoyants", które brzmi jak mariaż Bowiego z Talking Heads, stanowi tego dowód. Kolejne single, czyli "Superblood Wolfmoon" (porzucający klasyczną strukturę zwrotka-wers) i "Quick Escape" postawiły na bardziej gitarowe granie, ale jednocześnie na przestrzenne i nowoczesne brzmienie. Na okładkę, jako przestroga, trafiło piękne zdjęcia Paula Nicklena, przedstawiajace topniejący lodowiec (zresztą odniesień do natury i zagrożeń będących sprawką człowieka, znajdziemy tu dużo). Josh Evans, odpowiedzialny za produkcję nowego albumu (był inżynierem dźwięku Chrisa Cornella i Kima Thayila z Soundgarden, w tym na "King Animal", a także Jeffa Amenta na jego solowym wydawnictwie "Heaven/Hell"), postawił na urozmaiconą produkcję, użycie nawarstwionych wokali Veddera i kreatywność. Evans wspomina, że za sukcesem Pearl Jam stoi fakt, iż muzycy dogłębie przejmują się każdym detalem podczas procesu produkcji, a całość powstaje w ramach kolektywnych decyzji. Swoich umiejętności kompozytorskich i lirycznych dowiedli tu, oprócz Eddiego Veddera, również Stone Gossard ("Buckle Up"), Jeff Ament ("Alright"), Mike McCready ("Retrograde") i Matt Cameron ("Take The Long Way"). Brendan O'Brien, wieloteni producent grupy, pojawił się na klawiszach w dwóch utworach. "Gigaton" stanowi wypadkową pomysłów, które w dyskografii zespołu obecne były również na "Yield", "Riot Act", "Lightning Bolt" i solowym wydawnictwie Veddera – "Into The Wild".
Otwierające "Who Ever Said" i "Superblood Wolfmoon" to sygnał, że zespół nie porzucił swoich korzeni i znalazło się tu miejsce zarówno na eksperymenty, jak i na klasykę (ze szczególnym wskazaniem na otwierający krążek połamany, acz mocno rockowy "Who Ever Said"). Podobnie, jak na swoich poprzednich nagraniach, Pearl Jam postawił na budowę tracklisty na zasadzie stron A (rockowe wcielenie zespołu) i B (wcielenie mistyczne). "Quick Escape" to podróż w przeszłość stanowiąca dowód, że dawny ogień dalej w nich płonie, całość przywodzi na myśl między innymi „Reach Down” Temple Of The Dog, co zresztą zostaje pokreślone również w kompozycji "Seven O'Clock": "There's still a fire in the engine room", w którym Vedder prezentuje oblicze genialnego wokalisty, a pulsująca gitara spokojnie odnalazłaby się w latach 90. Powracają również politycznie zaangażowane teksy, a najbardziej dostaje się Trumpowi. Oddech po czterech mocnych kawałkach zapewnia „Alright”, który brzmi dość syntetycznie, ale w sposób rozpoznawalny dla Pearl Jam. „Never Destination” to klasycznie agresywna kompozycja, która przenosi nas do czasów „Riot Act”. Wpływ Soundgarden odnajdziemy w gitarowym "Take The Long Way" – "I always take the long way / that leads me back to you", skomponowanym przez perkusistę Matta Camerona. Megan Grandall, z projektu Lemolo z Seattle, pełni tu rolę wokalistki wspierającej. Oniryczny i beatlesowy "Buckle Up" to obowiązkowy muzyczny eksperyment z mrocznym tekstem, który moim zdaniem udał się tylko połowicznie. Skomponowany przez Veddera akustyczny "Comes Then Goes" może służyć za pożegnianie z tragicznie zmarłym Chrisem Cornellem – warstwa liryczna pozwala domniemywać, że to sam Vedder jest w utworze podmiotem lirycznym (wers "And the kids are alright", czyli subtelne nawiązania do The Who, ulubionego zespołu wokalisty Pearl Jam). Balladowe oblicze zespołu ujawnia się w "Retrograde", którego końcówka to mistrzowskie wykorzystanie efektu reverb i sposobu prezentacji wokalu. Na zakończenie albumu - "River Cross" - podczas którego Pearl Jam ujawniają swoją perfekcję w budowaniu nastroju. Kompozycja przypomina dokonania Petera Gabriela (na przykład z "So"), a Ed gra na fisharmonii z 1850 roku (ścieżka tego instrumentu została zachowana również z wersji demo, którą nagrał wcześniej Vedder), Jeff zagrał na kalimbie, Mike dołożył gitarę zagraną przy użyciu efektu E-Bow, a Stone - delikatne dźwięki gitary akustycznej. Całości dopełnia plemienna perkusja Matta Camerona. Doskonała i dojrzała płyta, wychodząca poza granice standardowego zespołu rockowego. Pearl Jam jednakże nigdy nie celowali w standardy.
Michał Koch
Gigaton
(Universal)
Jedenasta płyta Pearl Jam – trwający 57 minut "Gigaton" – zaskakuje. Być może to najbardziej artystyczne dzieło w ich karierze, a jeśli nie, to od czasów "No Code" z 1996 roku. Będące pierwszym singlem, funkowe "Dance Of The Clairvoyants", które brzmi jak mariaż Bowiego z Talking Heads, stanowi tego dowód. Kolejne single, czyli "Superblood Wolfmoon" (porzucający klasyczną strukturę zwrotka-wers) i "Quick Escape" postawiły na bardziej gitarowe granie, ale jednocześnie na przestrzenne i nowoczesne brzmienie. Na okładkę, jako przestroga, trafiło piękne zdjęcia Paula Nicklena, przedstawiajace topniejący lodowiec (zresztą odniesień do natury i zagrożeń będących sprawką człowieka, znajdziemy tu dużo). Josh Evans, odpowiedzialny za produkcję nowego albumu (był inżynierem dźwięku Chrisa Cornella i Kima Thayila z Soundgarden, w tym na "King Animal", a także Jeffa Amenta na jego solowym wydawnictwie "Heaven/Hell"), postawił na urozmaiconą produkcję, użycie nawarstwionych wokali Veddera i kreatywność. Evans wspomina, że za sukcesem Pearl Jam stoi fakt, iż muzycy dogłębie przejmują się każdym detalem podczas procesu produkcji, a całość powstaje w ramach kolektywnych decyzji. Swoich umiejętności kompozytorskich i lirycznych dowiedli tu, oprócz Eddiego Veddera, również Stone Gossard ("Buckle Up"), Jeff Ament ("Alright"), Mike McCready ("Retrograde") i Matt Cameron ("Take The Long Way"). Brendan O'Brien, wieloteni producent grupy, pojawił się na klawiszach w dwóch utworach. "Gigaton" stanowi wypadkową pomysłów, które w dyskografii zespołu obecne były również na "Yield", "Riot Act", "Lightning Bolt" i solowym wydawnictwie Veddera – "Into The Wild".
Otwierające "Who Ever Said" i "Superblood Wolfmoon" to sygnał, że zespół nie porzucił swoich korzeni i znalazło się tu miejsce zarówno na eksperymenty, jak i na klasykę (ze szczególnym wskazaniem na otwierający krążek połamany, acz mocno rockowy "Who Ever Said"). Podobnie, jak na swoich poprzednich nagraniach, Pearl Jam postawił na budowę tracklisty na zasadzie stron A (rockowe wcielenie zespołu) i B (wcielenie mistyczne). "Quick Escape" to podróż w przeszłość stanowiąca dowód, że dawny ogień dalej w nich płonie, całość przywodzi na myśl między innymi „Reach Down” Temple Of The Dog, co zresztą zostaje pokreślone również w kompozycji "Seven O'Clock": "There's still a fire in the engine room", w którym Vedder prezentuje oblicze genialnego wokalisty, a pulsująca gitara spokojnie odnalazłaby się w latach 90. Powracają również politycznie zaangażowane teksy, a najbardziej dostaje się Trumpowi. Oddech po czterech mocnych kawałkach zapewnia „Alright”, który brzmi dość syntetycznie, ale w sposób rozpoznawalny dla Pearl Jam. „Never Destination” to klasycznie agresywna kompozycja, która przenosi nas do czasów „Riot Act”. Wpływ Soundgarden odnajdziemy w gitarowym "Take The Long Way" – "I always take the long way / that leads me back to you", skomponowanym przez perkusistę Matta Camerona. Megan Grandall, z projektu Lemolo z Seattle, pełni tu rolę wokalistki wspierającej. Oniryczny i beatlesowy "Buckle Up" to obowiązkowy muzyczny eksperyment z mrocznym tekstem, który moim zdaniem udał się tylko połowicznie. Skomponowany przez Veddera akustyczny "Comes Then Goes" może służyć za pożegnianie z tragicznie zmarłym Chrisem Cornellem – warstwa liryczna pozwala domniemywać, że to sam Vedder jest w utworze podmiotem lirycznym (wers "And the kids are alright", czyli subtelne nawiązania do The Who, ulubionego zespołu wokalisty Pearl Jam). Balladowe oblicze zespołu ujawnia się w "Retrograde", którego końcówka to mistrzowskie wykorzystanie efektu reverb i sposobu prezentacji wokalu. Na zakończenie albumu - "River Cross" - podczas którego Pearl Jam ujawniają swoją perfekcję w budowaniu nastroju. Kompozycja przypomina dokonania Petera Gabriela (na przykład z "So"), a Ed gra na fisharmonii z 1850 roku (ścieżka tego instrumentu została zachowana również z wersji demo, którą nagrał wcześniej Vedder), Jeff zagrał na kalimbie, Mike dołożył gitarę zagraną przy użyciu efektu E-Bow, a Stone - delikatne dźwięki gitary akustycznej. Całości dopełnia plemienna perkusja Matta Camerona. Doskonała i dojrzała płyta, wychodząca poza granice standardowego zespołu rockowego. Pearl Jam jednakże nigdy nie celowali w standardy.
Michał Koch