powrót do listy
powrót do listy
2018-09-18
Metal Hammer 9/2018
Frontside, Krisiun, Mantar, Habitants, Korpiklaani, Grave Digger, Venues, Crippled Black Phoenix, Dragonlord, Baest, Perverse, The Vintage Caravan, The Pineapple Thief, Throneum, Trappist
SPIS TREŚCI
Zgrzyt 3
Hard Fax 4
Frontside 8
Krisiun 12
Mantar 14
Habitants 16
Korpiklaani 18
Grave Digger 20
Venues 22
Crippled Black Phoenix 24
Voices 26
Dragonlord 28
Baest 30
Na Zachód Od Metalu 32
Perverse 41
90 Z 90 42
The Vintage Caravan 44
The Pineapple Thief 46
Gillan 48
Throneum 52
Trappist 54
Mad Max 56
Recenzje 60
Live 69
Die Young 70
Hard Fax 4
Frontside 8
Krisiun 12
Mantar 14
Habitants 16
Korpiklaani 18
Grave Digger 20
Venues 22
Crippled Black Phoenix 24
Voices 26
Dragonlord 28
Baest 30
Na Zachód Od Metalu 32
Perverse 41
90 Z 90 42
The Vintage Caravan 44
The Pineapple Thief 46
Gillan 48
Throneum 52
Trappist 54
Mad Max 56
Recenzje 60
Live 69
Die Young 70
ZGRZYT
Za nami udane koncertowe i upalne lato. Ale nie ma co oglądać się za siebie bo przed nami jesień, która wydaje się jeszcze bardziej gorąca. Przynajmniej jeśli chodzi o płytowe premiery. W momencie gdy oddajemy do druku to wydanie Metal Hammera w naszych głośnikach na przemian słychać nowe krążki Behemoth i Riverside – oba znakomite – ale o tych zespołach napiszemy szerzej za miesiąc.
Tymczasem z okładki spoglądają na nas groźnie chłopaki z Frontside – zespół powraca pop kilku latach przerwy z nowym albumem, który na pewno spodoba się fanom ostrzejszego oblicza tej grupy.
W numerze przekuwamy też na różne sposoby wszystkie aktualne tematy: Krisiun, Dragonlord, Mantar, Grave Digger, Korpiklaani, Throneum, Perverse, The Vintage Caravan, Gillana i Baest – wiadomo, Młotek musi kuć żelazo póki gorące!
Darek Świtała
Tymczasem z okładki spoglądają na nas groźnie chłopaki z Frontside – zespół powraca pop kilku latach przerwy z nowym albumem, który na pewno spodoba się fanom ostrzejszego oblicza tej grupy.
W numerze przekuwamy też na różne sposoby wszystkie aktualne tematy: Krisiun, Dragonlord, Mantar, Grave Digger, Korpiklaani, Throneum, Perverse, The Vintage Caravan, Gillana i Baest – wiadomo, Młotek musi kuć żelazo póki gorące!
Darek Świtała
ALBUM MIESIĄCA
MONSTER TRUCK
True Rockers
(MASCOT RECORDS)
Kanadyjczycy po wydaniu dwóch dobrze przyjętych krążków znaleźli się na rozdrożu – z jednej strony wołała ich scena stonerowa, obiecując matczyną miłość; uczucie tak silne, że z czasem mogłoby stać się przekleństwem, bo za nic nie dałoby się go zmyć, oderwać swojej nazwy od zaschniętej już gatunkowej etykiety. Monster Truck zostali na to terytorium właściwie zawleczeni (z drugiej strony, kto odmówiłby grania z Kyuss Lives?), bo czysto muzycznie nie dawali raczej powodów, by widzieć ich nadziejami stonerowej sceny, a nie np. zespołem celującym gdzieś wyżej; wpatrzonym w zawieszone nad łóżkiem plakaty Corrosion of Conformity, a nie w klasyczne nagrania z czasów, kiedy nikt nie myślał jeszcze o podgatunkach. Chociaż kto wie? Z plakatami to nic pewnego. Faktem jest natomiast, że na „True Rockers” grupa ucieka od stygmatu gatunkowej łatki, udowadniając zarazem, że wszelkie wcześniejsze skojarzenia z muzyką spalonych brodaczy wynikały raczej z brzmienia dwóch pierwszych płyt, niż z samych kompozycji.
Popatrzmy bowiem: wystarczyło ten materiał oczyścić z gruzu, trochę wypolerować, wyprodukować z myślą o radiu, nie o zadymionym pubie, i... wszelkie wątpliwe konotacje zniknęły. Bo przecież pod względem struktur to jest krążek bliźniaczo podobny do poprzednich. Nie ma mowy o zamieceniu pod dywan ołtarzyka z podobiznami Motorhead czy Clutch i zastąpieniu go zdjęciami Nickelback (chociaż faktycznie, album długimi momentami nasuwa na myśl tę ostatnią nazwę). Mam jednak wrażenie, że zestaw inspiracji pozostaje szlachetnie niezmienny, zmieniło się tylko brzmienie – w stopniu znaczącym, to fakt, dlatego i efekt końcowy stanowi stanowcze odejście od brudnego, garażowego rock'n'rolla pierwszych nagrań Monster Truck. Wspomniałem na początku tego tekstu o rozdrożu i trudnych wyborach – Kanadyjczycy postawili na zmianę i było to jedyne możliwe wyjście, jeżeli chcieli uciec od gatunkowego getta. Miejsca, w którym może nawet byliby kochani, ale też co to za miłość w niewoli? Trzecia płyta w karierze to w gruncie rzeczy idealny moment na pewne deklaracje – szlifować styl, który rodził się na debiucie i jego następcy, albo odbić w zupełnie innym kierunku. Pierwsze kroki w nowych okolicznościach mogłyby być nieco niepewne, niezdecydowane, ale „True Rockers” wcale nie brzmi jak rozchwiane, jeszcze speszone otwierającymi się możliwościami, dziełko. To dobrze napisany rock do radia, przebojowy, ale nieuciekający od pierwotnych inspiracji ani ciężaru. Tak sobie myślę, że za te dziesięć-piętnaście lat ktoś będzie musiał zapełniać stadiony i nie widzę powodu, dla którego nie mieliby to być właśnie Monster Truck. Jasne, na nowej płycie pozostają nie do końca zdefiniowani i podążają kilkoma ścieżkami – to łojąc pierwotnego, obdartego z udziwnień rock'n'rolla, to brnąc w rejony bardzo południowe, kojarzące się z projektami Jacka White'a, to – wreszcie – łącząc te dwie rzeczywistości, pisząc bujające, przesycone brzmieniem cowbella, numery, i oddając tym samym hołd Clutch.
We wszystkich odsłonach prezentują się bardzo wiarygodnie, i odnoszę wrażenie, że, wchodząc na kolejny poziom rozpoznawalności, nie będą zmuszeni postawić na jeden, ograniczony styl: owszem, może i łapią parę srok za ogon, ale są to sroki spokrewnione, niewykluczające siebie nawzajem. Konkludując – bardzo, bardzo solidny krążek, nawet, jeżeli fani „Sittin' Heavy” będą innego zdania.
Adam Gościniak
True Rockers
(MASCOT RECORDS)
Kanadyjczycy po wydaniu dwóch dobrze przyjętych krążków znaleźli się na rozdrożu – z jednej strony wołała ich scena stonerowa, obiecując matczyną miłość; uczucie tak silne, że z czasem mogłoby stać się przekleństwem, bo za nic nie dałoby się go zmyć, oderwać swojej nazwy od zaschniętej już gatunkowej etykiety. Monster Truck zostali na to terytorium właściwie zawleczeni (z drugiej strony, kto odmówiłby grania z Kyuss Lives?), bo czysto muzycznie nie dawali raczej powodów, by widzieć ich nadziejami stonerowej sceny, a nie np. zespołem celującym gdzieś wyżej; wpatrzonym w zawieszone nad łóżkiem plakaty Corrosion of Conformity, a nie w klasyczne nagrania z czasów, kiedy nikt nie myślał jeszcze o podgatunkach. Chociaż kto wie? Z plakatami to nic pewnego. Faktem jest natomiast, że na „True Rockers” grupa ucieka od stygmatu gatunkowej łatki, udowadniając zarazem, że wszelkie wcześniejsze skojarzenia z muzyką spalonych brodaczy wynikały raczej z brzmienia dwóch pierwszych płyt, niż z samych kompozycji.
Popatrzmy bowiem: wystarczyło ten materiał oczyścić z gruzu, trochę wypolerować, wyprodukować z myślą o radiu, nie o zadymionym pubie, i... wszelkie wątpliwe konotacje zniknęły. Bo przecież pod względem struktur to jest krążek bliźniaczo podobny do poprzednich. Nie ma mowy o zamieceniu pod dywan ołtarzyka z podobiznami Motorhead czy Clutch i zastąpieniu go zdjęciami Nickelback (chociaż faktycznie, album długimi momentami nasuwa na myśl tę ostatnią nazwę). Mam jednak wrażenie, że zestaw inspiracji pozostaje szlachetnie niezmienny, zmieniło się tylko brzmienie – w stopniu znaczącym, to fakt, dlatego i efekt końcowy stanowi stanowcze odejście od brudnego, garażowego rock'n'rolla pierwszych nagrań Monster Truck. Wspomniałem na początku tego tekstu o rozdrożu i trudnych wyborach – Kanadyjczycy postawili na zmianę i było to jedyne możliwe wyjście, jeżeli chcieli uciec od gatunkowego getta. Miejsca, w którym może nawet byliby kochani, ale też co to za miłość w niewoli? Trzecia płyta w karierze to w gruncie rzeczy idealny moment na pewne deklaracje – szlifować styl, który rodził się na debiucie i jego następcy, albo odbić w zupełnie innym kierunku. Pierwsze kroki w nowych okolicznościach mogłyby być nieco niepewne, niezdecydowane, ale „True Rockers” wcale nie brzmi jak rozchwiane, jeszcze speszone otwierającymi się możliwościami, dziełko. To dobrze napisany rock do radia, przebojowy, ale nieuciekający od pierwotnych inspiracji ani ciężaru. Tak sobie myślę, że za te dziesięć-piętnaście lat ktoś będzie musiał zapełniać stadiony i nie widzę powodu, dla którego nie mieliby to być właśnie Monster Truck. Jasne, na nowej płycie pozostają nie do końca zdefiniowani i podążają kilkoma ścieżkami – to łojąc pierwotnego, obdartego z udziwnień rock'n'rolla, to brnąc w rejony bardzo południowe, kojarzące się z projektami Jacka White'a, to – wreszcie – łącząc te dwie rzeczywistości, pisząc bujające, przesycone brzmieniem cowbella, numery, i oddając tym samym hołd Clutch.
We wszystkich odsłonach prezentują się bardzo wiarygodnie, i odnoszę wrażenie, że, wchodząc na kolejny poziom rozpoznawalności, nie będą zmuszeni postawić na jeden, ograniczony styl: owszem, może i łapią parę srok za ogon, ale są to sroki spokrewnione, niewykluczające siebie nawzajem. Konkludując – bardzo, bardzo solidny krążek, nawet, jeżeli fani „Sittin' Heavy” będą innego zdania.
Adam Gościniak