Hatebreed: Bez kwadratowego nawalania i spinania się na sukces
Hatebreed jest w tej komfortowej sytuacji, że już niczego udowadniać nie musi. Nagrał kilka kasowych płyt, ma ogromny szacunek wśród metalowo/hard core'owej publiczności, Jamey Jamesta to już ikona ekstremalnego wokalu.
Słowem - idealna sytuacja, by pobawić się muzykom. I z tej właśnie szansy zespół najwyraźniej skorzystał. Bo jak wytłumaczyć fakt, że wyszła im najbardziej zróżnicowana płyta w karierze?
To fragment recenzji najnowszej płyty Hatebreed zatytułowanej po prostu ?Hatebreed?, która lada moment pojawi się na sklepowych półkach. A recenzję znaleźliśmy w najnowszym "Metal Hammerze". A oto końcówka recenzji:
Jest tu wszystko, za co kochamy amerykański, zmetalizowany hard core, który tym razem jest nieźle zaaranżowany, zagrany z jajem i polotem. (...) Nie ma tu nudy, nie ma kwadratowego nawalania, tak charakterystycznego dla dzisiejszej death/hc szkoły. Nawet produkcja jest bardziej surowa i brudna.
Hatebreed stworzył płytę, która może podobać się nawet ortodoksyjnym "snenersom", bo czuć w niej znowu autentyczność i chęć dobrej zabawy, bez spinania się "na sukces". Ten akurat mają już w kieszeni.